Tuesday, 15 November 2011

Za siedmioma wydmami.../ Behind seven dunes...

Podczas z którejś z rozmów przedpodróżnych wspomnieliśmy, że najlepsze będą te miejsca, o których istnieniu nie mamy jeszcze pojęcia, a które odwiedzimy wiedzeni mapą lub słowem.

Oto jedno z nich. Cabo Polonio. Trafiliśmy tu w zasadzie przypadkiem, ufając radom poznanych Urugwajczyków. Mieliśmy szczęście. Szczęścia nie miał Joseph Polloni, kiedy rozbił się tu statkiem handlowym w 1753. To właśnie z jego nazwiskiem, a nie z Polską, związana jest nazwa cypla.

Magiczne miejsce nie z tego świata. Schowane za bajkowymi siedmioma kilometrami drzew i wydm, chronione przed najeźdźcami symbolicznym szlabanem i budką strażnika oraz jak najbardziej realnym brakiem prądu i internetu. Tu czas wyznaczają wydmy wędrujące z wiatrem i światło latarni równo przecinające przestrzeń co 12 sekund. To miejsce, gdzie nocą gwiazdy i księżyc przeglądają się w oceanie, który wyrzuca na brzeg martwe foki i muszle, abyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że nasz czas tutaj jest policzony.

Uciekliśmy ze świata tylko na niecałą dobę. Kilkanaście godzin na innej planecie. Gdyby nie zdjęcia, te zrobione aparatem i te wyryte głęboko w pamięci, łatwo byłoby nas przekonać, że przyśniły nam się te domki rozrzucone po półwyspie jak okruchy po stole, ta sekunda jasności na 12 sekund ciemności i uczennica, która codziennie przemierza wydmy na pace wielkiego jeepa, żeby dotrzeć do szkoły.

***

During one of our pre-travelling conversations we mentioned the fact that the best places will be the ones that we had no idea about yet and that we will visit following the map or somebody's advice.

Here's one of them. Cabo Polonio. We found it practically by accident, trusting the advice of befriended Uruguayans. We were lucky. Josep Polloni, however, was out of luck when he crashed his trade ship here in 1753. It is his name, and not Poland, that the little hamlet's name is linked to.

A magical place out of this world. Hidden away behind fairytale-like seven kilometres of trees and dunes, protected from invaders by a symbolical barrier, a guardian's hut and a very real lack of electricity and internet. Here time is marked by dunes moving with the wind and the light of the lighthouse neatly cutting the space every 12 seconds. It's a place where at night stars and the moon mirror themselves in the ocean, which in turn washes ashore dead seals and shells, in order to remind us that our time here is counted.

We escaped from the world for less than a night and day. A few hours on a different planet. If it weren't for the pictures, those taken with the camera and those rooted deep in our memories it would be easy to convince us that we had dreamed of these wee houses scattered on the peninsula like breadcrumbs on a table, that second of light for every 12 of darkness and the schoolgirl who travels across the dunes every day in the back of a huge four-by-four in order to get to school.


No comments:

Post a Comment