Friday, 9 December 2011

Dziennik argentyński, 7/ The Argentinian diary, 7

W okienku siedzi maleńki pan w garniturze, z idealnym węzłem na krawacie. Jest tak drobny i niski, że jego nos niemalże odbija się w wypolerowanych na wysoki połysk butach. Kupujemy bilety i chwilę później przechodzimy przez grubą zasłonę z pluszu. Wszystkie stoliki są wolne, wybieramy taki z dobrym widokiem, ale w drugim rzędzie. Lepiej się nie wychylać. Pod sufitem kręci się lustrzana kula jak na starej dyskotece. Kelnerka, biuściasta blondyna wyciągnięta prosto z Hrabala, podaje nam dwa kieliszki nadpsutego wina i kilka chipsów na spodeczku, po czym jedną po drugiej wykręca żarówki z lamp ściennych w celu uzyskania lepszej atmosfery.

Na parkiecie kilka par, z głośników sączy się tango milonga, trwa lekcja. Główny cel uczniów – nie patrzeć na nogi. Instruktorka prezentuje się bardzo dobrze, ale jej partner instruktor ma na sobie dżinsy i buty DC. Wszyscy poruszają się jakby w zwolnionym tempie, studiują kroki i ruchy bioder, próbują znaleźć równowagę na zbyt sztywnych lub zbyt ugiętych nogach.



Po lekcji parkiet pustoszeje. Wszyscy zajmują strategicznie miejsca przy stolikach pod ścianami, blondyna roznosi więcej wina i chipsów. Zza pluszowej zasłony zaczynają pojawiać się ci, których przyszliśmy oglądać. Zwykli, niepozorni ludzie, żadnych profesjonalistów za których oglądanie płaci się nie w pesos lecz w dolarach. Przychodzą zwyczajnie ubrani, każdy z workiem przewieszonym przez ramię. Z worków wyciągają swoje skarby – buty do tańca. Przebierają je bez pośpiechu, czekają.



Trudno powiedzieć, skąd wiedzą, kiedy nadchodzi odpowiedni moment. Może to kwestia aklimatyzacji w tej sali z innej epoki. Pierwsza para, potem kolejne, odchodzą od stolików i zajmują miejsce na parkiecie. Stają w objęciu, z którego się nie wypuszczą, aż ucichnie muzyka. Wsłuchują się z zamkniętymi oczami w rytm, a potem przekonują nas, że elegancja i wdzięk nie zależą od ubioru czy kiczowatego tła. Najbardziej profesjonalnie ubrana para (jego koszula jest tego samego koloru co podszewka jej sukienki) rozczarowuje, ci najlepsi potrafią tańczyć tak, że przestają razić ich dżinsy czy powyciągane T-shirty.



Będą tak tańczyć kilka godzin, do drugiej, trzeciej nad ranem. Dzieląc objęcie z zawsze tą samą osobą lub próbując odnaleźć idealne objęcie w różnych ramionach. Patrzymy na nich długo, śledzimy ich ruchy z mieszanką zazdrości i podziwu. Potem wymykamy się dyskretnie, brzegiem sali, przez plusz prześlizgujemy się z powrotem na ulicę. Kurtyna zamyka się szczelnie za nami, pilnie strzegąc tajemnicy tej zwyczajnej czwartkowej nocy w dzielnicy zbyt oddalonej od centrum miasta, by chciało się ją odkryć setkom spragnionych rozrywki turystów.




***



A man wearing a suit, his tie in a perfect knot, is sitting at wee window. He's so petite and short that his nose almost reflects in his shiny, overpolished shoes. We buy the tickets and a moment later we go through a thick velvet curtain. All the tables are free, we choose one with a good view, but in the second row. Better keep a low profile. On the ceiling a disco ball is turning like at an old dancing hall. The waitress, a busty blonde taken straight out of Hrabal, serves two glasses of slightly off wine and a few crisps on a saucer and unscrews the light bulbs from the wall lights, one after another, in order to create a better atmosphere.



A few couples on the dancefloor, tango milonga trickles from the speakers, the lesson is on. The main aim of the students – not to look at their feet. The female instructor looks very representative, but her male colleague is wearing jeans and DC shoes. Everybody is moving as if in slow motion, studying their steps and hip movements, trying to find their balance on legs either too stiff or too relaxed.



Once the class is over the dancefloor empties. Everyone takes up strategic positions at the tables by the walls, the blonde carries around more wine and crisps. Those who we came to watch begin to turn up from beyond the velvet curtain. Odrinary, inconspicuous people, not professionals, to watch whom you have to pay in dollars and not pesos. They come dressed casually, each with a sack over their shoulder. Out of the sacks they take their treasures – dancing shoes. They change their shoes without rush and they wait.



It's hard to tell how they know when the right moment arrives. Maybe it's a matter of getting used to this dance hall from another time. The first couple, then the others, leave the tables and take up positions on the dancefloor. They stand in an embrace they will not let each other out of until the music has silenced down. They tune in to the rythm with their eyes closed and then convince us that elegance and grace don't depend on your clothes or a tacky background. The most professionally dressed couple (his shirt matches the lining of her dress) are a dissapointment, the best ones can dance so well that their jeans or stretched out T-shirts stop mattering.



They will dance like this for a few hours, until two, three in the morning. Sharing the embrace with always the same person or trying to find the perfect embrace among different shoulders. We watch them for a long time, we follow their movements with a mixture of awe and envy. Then we sneak out discreetly, around the edge of the room, we sneak out onto the street through the velvet. The curtain closes up behind us, attentively guarding the secret of this normal Thursday night in a neighbourhood so far away from the centre of the city that hundreds of tourists hungry for entertainment just don't feel like discovering it.

No comments:

Post a Comment