Tuesday, 27 September 2011

Owocowa edukacja/ A fruit education

Jabłka, gruszki, śliwki, plastikowate truskawki (prawdziwie tylko w sezonie, jedzone wtedy od śniadania po kolację), w lecie jakiś za szybko zerwany arbuz, kokos w wiórkach, winogrona odświętnie do sera, jagody w pierogach i bożonarodzeniowe mandarynki.
Jemy dostępne nam owoce jak się da, staramy się urozmaicać nasze menu owocowe i naprawdę nie jest źle, jeśli o tym pomyśleć i wspomnieć niedawne czasy. Ale nie da się ukryć, nawet pod stosem pysznych pierogów i za rzędami słoików z kompotem, i choćbyśmy nawet uwzględnili te nasze boskie maliny rozpływające się w ustach i jędrne czereśnie, że czasem nasza dieta owocowa zalatuje nudą.
I wtedy myślimy sobie, ach jakże wspaniałe muszą być owoce tropikalne! Jakże muszą być soczyste i kolorowe i na pewno nigdy nie smakują jak przemysłowo wytworzony produkt owoco-podobny! Dla wszystkich tych (wliczając siebie), którzy tak wzdychają do geograficznie zakazanych owoców, niech przestrogą będzie co następuje: owoce tropikalne to wcale nie jest taka prosta i pyszna sprawa.
Spożywa się je tutaj głównie w dwóch formach: soków i lodów. Śniadanie bez soku to nie śniadanie. Wszystko jest naprawdę cudowne, kiedy jesteśmy w stanie zidentyfikować smak i owoc. Tutejszy ananas (znany pod o ileż piękniejszą nazwą ABACAXI /czytaj: abakasziiii/) faktycznie jest o niebo lepszy, mango przechodzi samo siebie, marakuja im nie odbiega. Oprócz śniadań soki pija się też... przez pozostałe godziny doby, a zwłaszcza wieczorem lub nocą, w barach, które sprzedają świeżo wyciskane soki i papki owocowe przed 24 godziny na dobę. Tam zabawa się kończy – menu to długa lista zaklęć: UMBU, BIRIBIRI, JACA /żaka/, CAJA /każa/, TAMARINDO, CUPUACU /kupuasu/, JENIPAPO /żenipapu/. No i spróbuj tu odgadnąć, który jak smakuje, jak wygląda i czy będzie odpowiadał naszym kubkom smakowym. Kelner, zapytany, co to takiego UMBU, staje przed nami z otwartymi oczami, patrzy na nas jak na kosmitów (może ma rację) i mówi wzruszając ramionami, że to... owoc tropikalny z dżungli. (Dla zabawy spróbujcie wyjaśnić komuś, kto nigdy nie jadł ani nie widział jabłka, co to takiego). No więc pijemy na chybił trafił, z różnymi skutkami. Wpadamy też w pułapki. Na przykład sok z owocu CACAU jest biały i W NICZYM nie przypomina kakao, które znamy.
Łatwiej jest z lodami. W ponoć najlepszej lodziarni Salvadoru można skosztować wszystkich smaków zanim podejmie się decyzję. System znakomity, nie tylko ze względów edukacyjnych, po prostu świetna zabawa, tak stać i kosztować po kawałeczku, próbując porównać każdy smak do czegoś znanego.
Ale porównać się nie da. Nasze podniebienia uparcie próbują znaleźć jakieś wspólne cechy, inaczej średnio im się to wszystko podoba. Te nieznane nam owoce tropikalne mają prawie wszystkie dziwny posmak, jakby były lekko zepsute. Nasi przewodnicy zachwycają się nad kolejnymi próbkami, szaleją nad swoimi gałkami biribiri i umbu, a my okazujemy się tropikalnymi konserwatystami – w końcu wybieramy smak kasztana jakiegoś owocu (zbliżony do naszych bakaliowych), i zielony kokos, czyli kokos zanim zostanie wysuszony i utarty, a potem rozwieziony po świecie w plastikowych woreczkach, z głównych przeznaczeniem posypki do ciast. (Obydwa były przepyszne!)
Cóż, egzotyczna edukacja podniebienia została rozpoczęta. Tymczasem doceńmy stare dobre jabłka.



Apples, pears, plums, plastic-like strawberries (real ones only available during the strawberry season, eaten from breakfast to dinner), in the summer some watermelon picked too early, coconut flakes, festive grapes eaten with cheese, blueberries in pierogi and Christmas tangerines. We ate the available fruit in all ways possible, we try to vary our fruit menu and it really isn't that bad when you think about it and remember the old days (the above mentioned applies to Poland and its fruit traditions). But one cannot hide,even under a pile of delicious pierogi and behind rows of jars with preserved fruit (kompot) and even if we took into account our heavenly raspberries melting away in the mouth and firm cherries, that our fruit diet is a bit dull.
And then we think to ourselves, oh how wonderful tropical fruit must be! So juicy and colourful and they surely never taste like an industrially made fruit-like product! May all of those (including myself) who long for geographically forbidden fruit be warned by this: tropical fruit is not such an easy and yummy thing.
They are consumed here in two forms mainly: juice and ice-cream. Breakfast without a glass of juice is not breakfast. Everything is really great when we are able to identify the flavour and the fruit. The local pineapple (known under the so much more beautiful name of ABACAXI /read: abacasheee/ is indeed ten times better, mango surpasses itself, passion fruit is none the worse. Apart from breakfast time you also have juice … throughout the rest of the day, and especially in the evening or at night, in bars which sell freshly squeezed juice and fruit mash 24/7. And there the fun is over – the menu is a long list of magical spells:UMBU, BIRIBIRI, JACA /jaka/, CAJA /kaja/, TAMARINDO, CUPUACU /coopuasoo/, JENIPAPO /jenipapoo/. Now try to guess what they taste or look like and whether our taste buds will take a liking to them. The waiter, asked what they on earth UMBU was, stands in front of us with his eyes wide open, looks at us as if we were aliens (maybe he's right) and says shrugging his shoulders that it is... a tropical fruit from the jungle. (Just for fun, try explaining what on earth an apple is to someone who has never seen or eaten one). So we have our juices randomly, with mixed results. We also fall into traps. For example the juice from CACAU fruit is white and doesn't resemble the cocoa we know AT ALL.
It's easier when it comes to ice-cream. In the allegedly best ice-cream shop in Salvador you can try all flavours before you make a choice. A fantastic system, not only for its educational value, it's simply great fun, standing there and tasting wee bits, trying to compare each flavour to something we know.
But it's impossible to compare. Our palates stubbornly try to find some common treats, otherwise they don't really like it. All these unknown tropical fruits have a rather stranger aftertaste, as if they were slightly off. Our guides rave about the samples coming over the counter, they go crazy for their scoops of biribiri and umbu, while we turn out to be tropical conservatives – in the end we choose the flavour of a chestnut from some fruit (close to our nuts and raisins ice-cream) and green coconut, that is coconut before it's dried and grated and then transported throughout the world in plastic bags with the main aim of being sprinkled on cakes. (Both flavours were delicious!)
Well, the exotic education of the palate has started. In the meantime, let's appreciate good old apples.

No comments:

Post a Comment