Podróż dzieli się na różne czasy. Jest czas akcji i zachwytów, czas mocnych wrażeń. To czas piękna po brzegi, obcowania ze zwierzętami, pływania w oceanie i wzdłuż dzikich rzek, tango i wina. Wtedy robi się zdjęcia i mówi się, że to właśnie po to przyjechaliśmy. Po unikalne wrażenia, po zachwyt, po pływanie w innej kulturze.
Jest także czas sricte podróżny. Składają się na niego wszystkie przebyte kilometry. To czas autobusów i dworców autobusowych. Czas czekania. Ten czas to jedna z opłat jaką uiszczamy za czas zachwytu i zasługuje na odrębną opowieść.
Ale jest też czas po prostu bycia. Jeśli czas zachwytów jest poezją, czas podróżny formą, to czas po prosty bycia jest prozą podróży. To czas prania, czas odsypiana wszelkich szaleństw i tych setek, tysięcy kilometrów bez łóżka. Czas gotowania, a nie tylko robienia kanapek. Czas spacerów bez mapy i bez celu po okolicy gdzie nie ma nic do zobaczenia. Czas rozmów o rzeczach ważnych i nie, przerywanych naturalną ciszą. Czas wracania do tej samej kawiarni trzy dni z rzędu, bo dają tam dobrą kawę i można ze stolika przy oknie patrzeć na ludzi.
Tak właśnie spędziliśmy trzy dni w La Serena, średniej wielkości mieście nad Pacyfikiem, gdzie kiedyś działo się dużo, a dziś nie dzieje się prawie nic, zwłaszcza teraz, poza wakacyjnym sezonem, kiedy baseny łypią na ludzi smutnymi oczami, a mieszkania dla turystów wypełniają się kurzem. Ale kto wie, może się okazać, że czas spędzony tutaj okaże się ważniejszy niż orki, lodowce, taniec i inne fajerwerki.
Jest także czas sricte podróżny. Składają się na niego wszystkie przebyte kilometry. To czas autobusów i dworców autobusowych. Czas czekania. Ten czas to jedna z opłat jaką uiszczamy za czas zachwytu i zasługuje na odrębną opowieść.
Ale jest też czas po prostu bycia. Jeśli czas zachwytów jest poezją, czas podróżny formą, to czas po prosty bycia jest prozą podróży. To czas prania, czas odsypiana wszelkich szaleństw i tych setek, tysięcy kilometrów bez łóżka. Czas gotowania, a nie tylko robienia kanapek. Czas spacerów bez mapy i bez celu po okolicy gdzie nie ma nic do zobaczenia. Czas rozmów o rzeczach ważnych i nie, przerywanych naturalną ciszą. Czas wracania do tej samej kawiarni trzy dni z rzędu, bo dają tam dobrą kawę i można ze stolika przy oknie patrzeć na ludzi.
Tak właśnie spędziliśmy trzy dni w La Serena, średniej wielkości mieście nad Pacyfikiem, gdzie kiedyś działo się dużo, a dziś nie dzieje się prawie nic, zwłaszcza teraz, poza wakacyjnym sezonem, kiedy baseny łypią na ludzi smutnymi oczami, a mieszkania dla turystów wypełniają się kurzem. Ale kto wie, może się okazać, że czas spędzony tutaj okaże się ważniejszy niż orki, lodowce, taniec i inne fajerwerki.
***
A journey is divided into different times. There is the time of action and rapture, the time of strong impressions. It is a time of overflowing beauty, time spent close to animals, of swimming in the ocean and down wild rivers, time of tango and wine. That is when you take pictures and say 'that is what we came here for'. For unique experiences, for awe, to swim in a different culture.
There is also a strictly travelling time. It is made up of all the covered kilometers. It is a time of buses and bus stations. A time for of waiting. This time is one of the many fees we pay for the time of rapture and it deserves a separate story.
But there is also a time of simply being. If the time of rapture is poetry, the time of travelling the form, then the time of simply being is the prose of a journey. It is the time of washing your clothes, time of getting back the sleep lost on fun and hundreds, thousands of kilometers without a bed. Time of cooking and not just making sandwiches. Time of walks without a map or aim where there is nothing to see. Time of conversations about important and unimportant things, broken up by natural silence. Time of going back to the same cafe three days in a row because they serve good coffee and you can watch people from a table at the window.
This is how we spent three days in La Serena, a mid-size city at the Pacific, where back in the days a lot of things were happening and today hardly anything at all takes places, especially now, out of the summer season, when swimming-pools glare at people with their sad eyes and tourist flats are filling up with dust.
But who knows, the time we spent here might turn out to be more important than orcas, glaciers, dance and other fireworks.
No comments:
Post a Comment