Wednesday, 18 April 2012

Santiago po raz drugi/ Santiago revisited

Z Mendozy (patrz: slajdy po prawej) pojechaliśmy do Santiago. Po raz drugi w trakcie podróży powróciliśmy do tego samego miejsca. Może to strata, może mogliśmy zobaczyć coś nowego, innego, może nie ma sensu deptać po własnych śladach. Wątpliwości. Decyzje do podjęcia na każdym kroku.
Już w momencie odebrnia plecaków z bagażnika zrozumieliśmy, że powrót do wcześniej odwiedzonego miejsca daje przewagę. Wiesz, gdzie iść, wiesz, że łazienka na dworcu to nie kantor (trudno uwierzyć, że ktoś może się tak pomylić, ale widzieliśmy to na własne oczy) wiesz, ile mniej więcej będzie kosztować taksówka i którędy powinna jechać. Nie musisz się spieszyć, żeby wszystko zobaczyć. Masz jasny i dobrze przemyślany plan. I na dodatek masz być może jedną na sto okazję, żeby naprawić błędy poprzedniej wizyty.
Nie mieliśmy wątpliwości. Wykorzystaliśmy szansę – poszliśmy na mecz, spotkaliśmy się z ludźmi poznanymi w Patagonii, którzy tak jak my zawędrowali do chilijskiej stolicy, zjedliśmy lunch w autentycznej japońskiej restauracji, obejrzeliśmy dom Pabla Nerudy 'La Chascona'. Wystarczy. No i mieliśmy wielkie szczęście – po raz kolejny doświadczyliśmy cudu gościnności. To dlatego w niedzielę zamiast iść do Muzeum Praw Człowieka, spędziliśmy cały dzień z miejscową rodziną. Zjedliśmy pyszny domowy obiad i zdobyliśmy bezcenny wgląd w życie 'Santiaginos'. Tego nie da się kupić w biurze turystycznym. A muzeum? Cóż, podobno jest świetne, ale będzie musiało zaczekać do trzeciego razu...

***

From Mendoza (see slideshow on the right) we went to Santiago. For the second time on the journey we returned to the same place. Maybe it's a waste, maybe we could have seen something new, something different, maybe there's no point tredding on your own footsteps. Doubts. Decisions to be made at every step.
We realised that going back to a place visited earlier gives you an advantage as soon as we picked up our backpacks. You know where to go, you know that the toilet at the bus station is not an exchange point (it's hard to believe someone could make such a mistake, but we saw it with our own eyes), you know how much more or less the taxi will cost and what route it should take. You don't need to rush to see everything. You have a clear and well though-out plan. And what is more you get a one-in-a-hundred opportunity to undo the mistakes of the previous visit.
We had no doubts. We took our chance – we went to a football game, we met up with people we met in Patagonia who just like us made their way to the Chilean capital, we had lunch in an authentic Japanese restaurant, we saw Pablo Neruda's house 'La Chascona'. It's enough. And we had great luck – yet another time we experienced the miracle of hospitality. That's why on Sunday instead of heading for the Museum of Human Rights we spent the day with a local family. We had a delicious homemade lunch and we got a priceless insight into the life of the 'Santiaginos'. You can't get that in a tourist agency. And the museum? Well, apparently it's great, but it will have to wait until the third time...


David, Amelia, Cristobal and Gabriel. MUCHAS GRACIAS POR TODO!


Ivan, the owner of Ventana Sur Hostel made a delicious asado./ Ivan, właściciel Ventana Sur Hostel, zrobił przepyszne asado.


Before the game at the Colo Colo stadium./ Przed meczem, w tle stadion Colo Colo.




Rodrigo, took us not only to see the football game and his family (first picture) but also to try the local version of a hot dog. The sausage is there, but it takes time to get to it through a heap of avocado./ Rodrigo zabrał nas nie tylko na mecz i do domu swojej rodziny (pierwsze zdjęcie), ale także na lokalną wersję hotdoga. Jest w nim kiełbaska, ale potrzeba czasu, żeby do niej dotrzeć przez górę awokado.




Neruda is watching./ Neruda patrzy.



With Yu-Hsin, our friend from Taiwan that we met in Patagonia, after a huge Japanese lunch./ Z Yu-Hsin, naszą znajomą z Tajwany poznaną w Patagonii, zaraz po olbrzymim japońskim lunchu.

No comments:

Post a Comment