Sunday, 26 February 2012

Punta Arenas - Ushuaia

Autobus bez klimatyzacji, droga bez asfaltu, prom przez cieśninę Magellana, bezczas na granicy między Chile i Argentyną, w dół, w dół Ziemi Ognistej, gdzie widzi się więcej owiec niż samochodów, gdzie pustkowie urozmaicają tylko patagońskie strusie nandu i długoszyje guanaco, kuzyni wielbłądów. Tu trzeba wykorzystać każdą okazję na zdobycie prowizji – więc zamiast myśleć o Ferdynandzie podczas przeprawy przez jego cieśninę, zajadamy się gorącymi hotdogami (jedyna okazja, żeby zjeść coś ciepłego), i każdą okazję na wyprostowanie nóg – więc na granicy zamiast zachować powagę związaną z miejscem, bawimy się w berka.
Mimo wszystkich opóźnień, mimo szutrowej drogi, która nie chciała się skończyć i godzin letargu w przykurczonej pozycji jechaliśmy podekscytowani – bo jechaliśmy na koniec świata. Ushuaia jest, według Argentyńczyków, najabrdziej południowym miastem na świecie. Według Chile jest to Puerto Williams, ale ponieważ jest to ponoć jedynie zbitek kilkunastu domów, to wygląda na to, że tym razem Argentyna jest górą. I bez względu na to jak długo trzeba się telepać po wertepach czy czekać na pieczątkę w paszporcie, do Ushuaia należy tylko i wyłącznie udawać się w ten sposób. Ci, którzy wybiorą się tam samolotem z Buenos Aires, owszem, będą mogli powiedzieć, że byli na końcu świata, ale nigdy się nie dowiedzą, jak daleko to naprawdę jest.

***

A bus without air-conditioning, a road without tarmac, a ferry across the Strait of Magellan, a time hole at the boarder between Chile and Argentina, down, down Tierra del Fuego, where you see more sheep than cars, where wilderness is only diversified by nandu, the patagonian ostriches and longnecked guanaco, cousins of camels. Here you must take advantage of every opportunity to get supplies – that's why instead of thinking of Ferdinand while crossing his strait we stuffed ourselves with hotdogs (the only chance to get something hot to eat) and every opportunity to stretch your legs – so at the border instead of behaving accordingly to the seriousness of the place we played tag.
Despite all the delays, despite the dirt road that never wanted to end and despite hours of lethargy in a cramped position we were excited on the way there – becaue we were on our way to the end of the world. Ushuaia is, according to Argentinians, the southernmost city in the world. According to Chileans it is Puerto Williams, but since it is apparently only a bunch of few houses it seems that this time Argentina has won. And no matter how long you need to chug along bumpy roads or wait for a stamp in your passport, you should only go to Ushuaia in this manner. Those who choose to fly in from Buenos Aires will be able to say, indeed, that they've been to the end of the world, but they will never know how far it really is.




Saturday, 25 February 2012

Puerto Natales - Punta Arenas

Puerto Natales jest zbudowane głównie z blachy falistej i wiatru. W supermarkecie głównie turyści, kupują jedzenie na swoje mniej lub bardziej dzikie wyprawy w góry. Kiedy dobiliśmy do portu i czekaliśmy długie godziny na rozładowanie cargo, nie rozumieliśmy jeszcze, że dotrzeć tu można tylko na dwa sposoby – tak jak my, przez fjordy, co najmniej 72 godziny jeśli sprzyja pogoda, lub drogą prowadzącą do Punta Arenas, gdzie jest najbliższe lotnisko. Co dzieje się, gdy ocean nie pozwala promom przemknąć od zatoki do zatoki i kiedy tą jedyną lądową drogę dojazdu zamazuje śnieg z wiatrem? Klaustrofobia w miejscu, gdzie wzrok zatrzymuje się dopiero na horyzoncie...
W Punta Arenas , nad wąską i niebezpieczną cieśniną Magellana, są pałace w secesyjnym stylu, zbudowane i wyposażone wyłącznie materiałami przywiezionymi z Europy. Obrazy olejne, zmysłowe rzeźby, ciężkie drewniane meble, wanny na nóżkach, lustra w pozłacanych ramach, żyrandole z kryształów, świadkowie bogactw z minionej epoki, kiedy gorączka złota i wełny przyciągnęła tu tysiące ludzi z niczym do stracenia. I ci, którzy mieszkali w pałacach, i ci którzy w nich służyli, spoczywają na lokalnym cmentarzu. Ozdobiony wspaniałymi, bujnymi cyprysami, jest dosłownym spacerem po historii miasta – chorwackie, niemieckie, hiszpańskie, skandynawskie nazwiska na nagrobkach zabierają wyobraźnię do Europy ponad sto lat temu, do tych decyzji by zostawić wszystko i wszystkich, zabrać ze sobą co się da, i ruszyć na koniec świata, który wtedy znajdował się przecież dużo dalej niż dzisiaj.

***

Puerto Natales is built mainly of sheet metal and wind. In the supermarket there are mainly tourists, getting supplies for their more or less wild mountain expeditions. When we reached the port and had to wait long hours for the cargo to be unloaded, we didn't realise yet that you can only get here in two ways – like us, through the fjords, at least 72 hours if the weather is on your side, or down the road leading to Punta Arenas, where you can find the closest airport. What happens when the oceandoesn't let ferries sneak through from bay to bay and when that only land access is blurred by snow mixed with wind? Claustrophobia in a place where eyes only stop at the horizon...
In Punta Arenas, at the narrow and dangerous Strait of Magellan, there are art nouveau palaces, built and equiped exclusively with materials brought from Europe. Oil paintings, sensual scupltures, heavy wooden furniture, bathtubs on little legs, mirrors in goldplated frames, crystal chandeliers, witnesses of riches from a time gone by, when the gold and wool rush attracted here thousands of people with nothing to lose. Both those who lived in the palaces and those who served in them, are resting on the local cemetary. Decorated with wonderful, abundant cypresses, it is a literal walk through the city's history – Croatian, German, Spanish and Scandinavian names on the tombs take your imagination to the Europe of over a hundred year ago, to the decisions to leave behind everything and everybody, take whatever possible and set out for the end of the world, which then was located much further than today.







Friday, 24 February 2012

W Patagonii/ In Patagonia

Wiał wiatr. Było pusto. Było chłodne lato i delikatna zima, była wiosna w słońcu i jesień w kolorach. Drogi były długie i proste na pustkowiach płaskich, i długie i kręte na pustkowiach górzystych. Między Puerto Natales i Esquel spędziliśmy 60 godzin w drodze, w autobusach i na dworcach. Przez około 3130 kilometrów byliśmy wystawieni na patagońskie promieniowanie – połączenie czasu i przestrzeni. Jedno potęguje drugie, ludzie przestają czekać, niecierpliwić się, po prostu poddają się dobrowolnie ostrym warunkom tej ziemi. Są jak masa w rękach czasu, miękka i giętka, jak patyk na rzece, płynący z prądem, świadomy ryzyka, że może utknąć gdzieś na godzinę, pięć, cały dzień, trzy dni.
Nasza podróż była konwencjonalna, jak po sznurku odwiedziliśmy miejsca typowe, znane większości o ile nie wszystkim podróżnikom w tych stronach. Próbowaliśmy z całych sił uczynić tą wyprawę mniej turystyczną, a bardziej naszą – i jesteśmy z naszych starań zadowoleni. Prawda jest jednak taka, że trzeba wrócić do Patagonii, żeby odkryć jej drugą twarz - nagą, bez prób makijażu dla przemysłu turystycznego. Trzeba wrócić bogatym – nie w pieniądze, lecz w czas. To on jest tu na wagę złota. Tylko czasem można tu oswoić przestrzeń.

***

It was windy. It was empty. It was a chilly summer and a delicate winter, it was spring in the sun and autumn in the colours. The roads were long and straight in the flat wilderness, and long and windy in the mountainous wilderness. Between Puerto Natales and Esquel we spent 60hours on the road, on buses and at bus stations. We were exposed for around 3130 kilometres to the patagonian radiation – the combination of time and space. One intensifies the other, people stop waiting, stop getting impatient, they simply give in voluntarily to the harsh conditions of this land. They are like dough in the hands of time, soft and flexible, like a stick in a river, flowing with the current, well aware of the risk of getting stuck somewhere for an hour, five hours, an entire day, three days.
Our journey was conventional, dot by dot we visited typical places, known to most if not all travellers in the region. We tried with all our might to make this trip less touristy and more ours – and we are satisfied with our efforts. The truth is though that you have to return to Patagonia to discover its other face – naked, without attempts at make-up for the tourist industry. You have to return rich - not in money, but in time. For it is time that is priceless here. Only with time can you tame space.

Monday, 6 February 2012

Penguin island/ Wyspa pingwinów

Two hours away from Punta Arenas is an island called Isla Magdalena. This island would be completely unextraordinary (no trees, no vegetation) were it not for the 5 thousand penguins which use it as their refuge to breed and bring up their youngs. Because of them this rock somewhere in the Strait of Magellan is a great place well worth a visit.

***

Dwie godziny od Punta Arenas znajduje się wyspa zwana Wyspą Magdaleny. Nie byłoby w niej zupełnie nic szczególnego (zero drzew, zero roślinności), gdyby nie 5 tysięcy pingwinów, które używają jej jako schronienia do rozmnażania się i wychowywania młodych. To dzięki nim ta skała gdzieś w cieśninie Magellana jest miejscem naprawdę wartym odwiedzenia.