Saturday, 15 October 2011

W czasie deszczu karaluchy się nudzą/ Cockroaches are bored when it rains

Po miesiącu kurtki na deszcz, pełne buty i jedna z dwóch par skarpetek mają szansę zabłysnąć. Pada. Gdyby to była Szkocja, wzruszylibyśmy ramionami i oddali się spokojnie herbacianym przyjemnościom bez wychodzenia z domu. Ale tu jest sobota i jest całkiem prawdopodobne, że innej soboty w São Paulo dla nas nie będzie. Więc niewzruszeni mocno podmokłym stanem rzeczywistości, po odpowiednio długim piciu porannej kawy z nadzieją na przerwę w opadach, opuszczamy suchy azyl naszego hostelu i wychodzimy na ulicę. A tam czyhają niebezpieczeństwa! Setki Brazylijczyków wymachują parasolami na prawo i lewo, spowodowane zatkanymi studzienkami wielkie kałuże, na które kierowcy nie zwracają uwagi, regularnie zamieniają się w fontanny, liście, kwiaty i przesiąknięta tektura na chodnikach grożą fatalnym poślizgnięciem się.

W planie mamy spacer po targu w japońskiej dzielnicy miasta, Liberdade. Ale na miejscu nie ma nic więcej niż kilka plastikowych budek, uginających się pod ciężarem zebranej na nich wody. Rezygnujemy szybko, myśląc o strumieniach zimnej wody wlewającej się za kołnierz naszych kurtek. Ale spod kaptura zauważamy piekarnio-kawiarnię, a w niej... cuda! Bułki, ciastka i ciasteczka, od serowych po czekoladowe, we wszystkich kształtach i rozmiarach. Dla odmiany od niemalże codziennych mango i papai, wybieramy trzy piętra ciasta francuskiego, kremu, migdałów i truskawek. Do tego filiżanka herbaty i już można spokojnie oddać się patrzeniu na deszcz i 'paulistów', w miarę jak pożerają swoje porcje słodkiego szczęścia.

Kiedy wracamy do hostelu, wita nas na wpół żywy karaluch. Zdesperowany, musiał zdecydować się na ucieczkę przed potopem, ale dobiegł jedynie na sam środek dużej i jasnej recepcji, by tam dokonać żywota. Właściciel hostelu pokiwał tylko głową na jego widok i wykopał go za drzwi, przez patio i za bramę, gdzie zapewne odpłynął on wartkim strumieniem płynącym w dół ulicy.

Innej soboty w São Paulo nie będzie.

***

After a month the rain jackets, shoes and one out of two pairs of socks have a chance to shine. It's raining. If it were Scotland, we would shrug our shoulders and calmly devote ourselves to tea pleasures without leaving the house. But here it's Saturday and it is quite likely that we we will not get another Saturday in São Paulo. So unmoved by the really damp state of reality, having drunk coffee for long enough with the hope of it clearing up, we leave the dry refuge of our hostel and go out to the streets. And there dangers are lurking! Hundreds of Brazilians are flinging their umbrellas left and right, huge puddle caused by blocked drains and ignored by drivers regularly turn into fountains, leaves, flowers and soaked cardboard on pavements threaten with some terrible slipping.

We have planned a walk at the fair in the Japanese part of the city, Liberdade. But once there we can see nothing but a few plastic stalls, bending under the weight of water accumulated on top of them. We quickly give up the idea, thinking of streams of cold water going down under the collars of our jackets. But from beneath the hoods we spot a bakery/café, and there... wonders! Buns, cakes and cookies, anything from cheese to chocolate flavours, in all shapes and sizes. For a change after almost daily mango and papaya, we go for 3 storeys of French pastry, cream, almonds and strawberries. With that a cup of tea and we can peacefully devote ourselves to watching the rain and the 'paulistas', while they devour their sweet portions of happiness.


When back at the hostel we are welcomed by a half dead cockroach. Desperate, it must have decided to flee the flood, but it only made it to the very middle of a big and bright reception hall, in order to breathe its last there. The owner just shook his head upon seeing it and kicked it out of the door, through the patio and through the gate, where it probably floated away in the rapid stream going down the street.

There won't be another Saturday in São Paulo.


No comments:

Post a Comment