Jabłka, gruszki, śliwki, plastikowate truskawki (prawdziwie tylko w sezonie, jedzone wtedy od śniadania po kolację), w lecie jakiś za szybko zerwany arbuz, kokos w wiórkach, winogrona odświętnie do sera, jagody w pierogach i bożonarodzeniowe mandarynki.
Jemy dostępne nam owoce jak się da, staramy się urozmaicać nasze menu owocowe i naprawdę nie jest źle, jeśli o tym pomyśleć i wspomnieć niedawne czasy. Ale nie da się ukryć, nawet pod stosem pysznych pierogów i za rzędami słoików z kompotem, i choćbyśmy nawet uwzględnili te nasze boskie maliny rozpływające się w ustach i jędrne czereśnie, że czasem nasza dieta owocowa zalatuje nudą.
I wtedy myślimy sobie, ach jakże wspaniałe muszą być owoce tropikalne! Jakże muszą być soczyste i kolorowe i na pewno nigdy nie smakują jak przemysłowo wytworzony produkt owoco-podobny! Dla wszystkich tych (wliczając siebie), którzy tak wzdychają do geograficznie zakazanych owoców, niech przestrogą będzie co następuje: owoce tropikalne to wcale nie jest taka prosta i pyszna sprawa.
Spożywa się je tutaj głównie w dwóch formach: soków i lodów. Śniadanie bez soku to nie śniadanie. Wszystko jest naprawdę cudowne, kiedy jesteśmy w stanie zidentyfikować smak i owoc. Tutejszy ananas (znany pod o ileż piękniejszą nazwą ABACAXI /czytaj: abakasziiii/) faktycznie jest o niebo lepszy, mango przechodzi samo siebie, marakuja im nie odbiega. Oprócz śniadań soki pija się też... przez pozostałe godziny doby, a zwłaszcza wieczorem lub nocą, w barach, które sprzedają świeżo wyciskane soki i papki owocowe przed 24 godziny na dobę. Tam zabawa się kończy – menu to długa lista zaklęć: UMBU, BIRIBIRI, JACA /żaka/, CAJA /każa/, TAMARINDO, CUPUACU /kupuasu/, JENIPAPO /żenipapu/. No i spróbuj tu odgadnąć, który jak smakuje, jak wygląda i czy będzie odpowiadał naszym kubkom smakowym. Kelner, zapytany, co to takiego UMBU, staje przed nami z otwartymi oczami, patrzy na nas jak na kosmitów (może ma rację) i mówi wzruszając ramionami, że to... owoc tropikalny z dżungli. (Dla zabawy spróbujcie wyjaśnić komuś, kto nigdy nie jadł ani nie widział jabłka, co to takiego). No więc pijemy na chybił trafił, z różnymi skutkami. Wpadamy też w pułapki. Na przykład sok z owocu CACAU jest biały i W NICZYM nie przypomina kakao, które znamy.
Łatwiej jest z lodami. W ponoć najlepszej lodziarni Salvadoru można skosztować wszystkich smaków zanim podejmie się decyzję. System znakomity, nie tylko ze względów edukacyjnych, po prostu świetna zabawa, tak stać i kosztować po kawałeczku, próbując porównać każdy smak do czegoś znanego.
Ale porównać się nie da. Nasze podniebienia uparcie próbują znaleźć jakieś wspólne cechy, inaczej średnio im się to wszystko podoba. Te nieznane nam owoce tropikalne mają prawie wszystkie dziwny posmak, jakby były lekko zepsute. Nasi przewodnicy zachwycają się nad kolejnymi próbkami, szaleją nad swoimi gałkami biribiri i umbu, a my okazujemy się tropikalnymi konserwatystami – w końcu wybieramy smak kasztana jakiegoś owocu (zbliżony do naszych bakaliowych), i zielony kokos, czyli kokos zanim zostanie wysuszony i utarty, a potem rozwieziony po świecie w plastikowych woreczkach, z głównych przeznaczeniem posypki do ciast. (Obydwa były przepyszne!)
Cóż, egzotyczna edukacja podniebienia została rozpoczęta. Tymczasem doceńmy stare dobre jabłka.
No comments:
Post a Comment